12.05.2005 :: 14:41
Com obiecała, spełnić muszę. Powiedziałam wczoraj, że wam opowiem jak było na wycieczce, więc mówię. Ogólnie wycieczka była super. Byliśmy w Srebrnej Górze w Górach Sowich (dla tych co nie wiedzą). Plan wycieczki był dość napięty. Pierwszego dnia po przyjeździe (o godzinie 13.00) poszliśmy zwiedzać XVIII - wieczną twierdzę z czasów Fryderyka Wielkiego. Potem udaliśmy się na naukę strzelania z łuków. O 17.30 była obiado - kolacja i czas wolny. Kto chciał po kolacji mógł iść na wspinaczkę na sztuczną ściankę alpinistyczną. Teraz coś o zakwaterowaniu. Byłam z moimi koleżankami w 9-osobowym pokoju. Możecie sobie wyobrazić jaki tam był hałas. Byłyśmy tak głośno, że nauczycielki kazały nam spać przy otwartych drzwiach! Na szczęście, gdy wszystkie w końcu zasnęłyśmy (gdzieś około 1.00 w nocy) nauczycielka dyżurująca na korytarzu zamknęła nam drzwi i był spokój. Drugiego dnia o 10.00 rano poszliśmy na wyprawę szlakiem sztolni dawnych kopalń srebra. Wchodziliśmy do jednej sztolni i wszyscy (oprócz mnie :D) zmoczyli sobie pożądnie buty. Potem wybraliśmy sie na wycieczkę w Góry Bardzkie i Sowie. Musieliśmy się wspinać na około 600 metrową górę i potem oczywiście z niej zejść. Przyszliśmy tak wykonczeni, że animator nie umiał nas wyciągnąć dalej. Dał nam godzinną przerwę w schronisku, gdzie mieszkaliśmy. Po tym czekał nas chyba najlepszy punkt w całej wycieczce: zjazd na linach z 30 metrowego wiaduktu. Osoby, które zjechały dostawały certyfikat 'ważniaka' ;). Wieczorem mieliśmy ognisko i piekliśmy kiełbaski. Trzeciego dnia o tej samej godzinie rano animator podzielił nas na dwie grupy. Chłopaki poszli na strzelanie z wiatrówek, a dziewczyny na jazdę konną. A potem na odwrót. Gdy tylko dziewczyny skończyły jeżdzić konno rozpadał się pożądny deszcz z gradem. Trzeba było uciekać do schroniska. Wyjechalismy do domu około 14.00. Często używałam słowa 'animator'. Nie mieliśmy przewodnika, tylko właśnie animatora. On układał nam plan wycieczki na cały dzięń, on zajmował sie nami przez cały czas. Opowiadał nam te wszystkie historyczne ciekawostki, spuszczał nas na linie z wiaduktu, pomagał wspinać się na ścianę, demonstrował strzelanie z łuku i wiatrówki. Kazał nam mówić sobie po imieniu. Po prostu Krzysiek i tyle. Był naprawdę niemożliwy. Zwariowany, szalony... ale świetny. Razem z koleżanką liczyłyśmy ile razy w ciągu jednego dnia mówił nam, że zaraz zginiemy. Dokładnie 6 razy. Był bardzo zabawny, nigdy nie wiadomo było, kiedy mówi prawdę, a kiedy ściemnia. Tak mi się tam podobało, że powiedziałam sobie: "Muszę tam pojechać jeszcze raz!". Rodzice zgodzili się, gdy opowiadałam im o animatorach i atrakcjach. Jestem w siódmym niebie, gdy pomyślę sobie, że jadę tam jeszcze raz! To by było na tyle tych opowiadań... zaraz zabraknie mi miejsca na blogu :P Pozdrowienia dla Krzysia, najlepszego animatora pod słońcem :*